Wenecja to piękna pocztówka. Całkiem niezłe tło do zdjęcia, którego bez wątpienia pozazdrości nam cała rodzina, zwłaszcza ta zza oceanu. Wenecja to legenda o gondolach, kochankach, namiętności, zdradach i śmierci.
Dla mnie podróż do Wenecji miała być swoistą podróżą w czasie – podróżą do okresu jej świetności, złotego wieku, do czasów kupców, bogactwa, handlu i przepychu. Czasów, gdzie wszędzie słychać było gwar targowania się, stukot przeładunku, skrzypienie wielkich kupieckich barek.
Jest taka scena w filmie „Pachnidło” (choć ten nie dzieje się w Wenecji), która ukazuje przeładunek towaru – w tym przypadku ton płatków róży przesypujących się z barki do piwnicy bogatego mieszczanina (lub odwrotnie, choć to w sumie wątpliwe. Musicie mi wybaczyć, film ten był dla mnie tak drastyczny, że za nic w świecie nie obejrzę go ponownie, ale Wy możecie sprawdzić i mnie śmiało poprawić). Takie właśnie sceny miałam nadzieję ujrzeć oczami wyobraźni, jak tylko stanę na nabrzeżu Wielkiego Kanału, zwanego Canalazzo, przecinającego swą wstęgą Wenecję na pół.
To, co zobaczyłam na miejscu, skojarzyło mi się jednak znacznie bardziej z ukraińską Prypecią. Bynajmniej nie chodzi tu o kwestie promieniowania, ale o to, że… nie ma tam życia. Życie było i odpłynęło wraz z barkami ostatnich kupców. Dobrze, że choć jeszcze szkło na Murano nadal się produkuje.
Miasto było pełne ludzi – pełne turystów, zasadniczo bezmyślnie błąkających się w labiryntach uliczek, które co rusz kończyły się ślepym zaułkiem prosto w kanał. Wili się jak piskorze, tłoczyli jak sardynki i obwieszali pamiątkami jak małpy czepiaki.
Nie znalazłam szkoły, warzywniaka, czy piekarni. Nie znalazłam sklepu z mydłem i powidłem (czyżby Wenecjanie nie dbali o higienę?). Za to wylazło mi naprzeciw tysiące sklepów, sklepików, kramików, panie-kup-pan-to kup-pan-tamto, tutaj najlepszy makaron, tam dziś zniżka dla turystów między 10 a 14, kupon promocyjny na magnesy na lodówkę w sklepie sąsiada, jeśli kupisz 3 butelki wina…
Tu nie ma życia. Miasto (och, jakże musiało być kiedyś wspaniałe!) jest tylko pustą skorupą, scenografią ze studia filmowego, podwodnym zamkiem w akwarium z neonkami. Jest puste w środku i… martwe. Miasto-atrapa, żyjące swoją przeszłością jak 90-letnia gejsza.
Wróciłam z Wenecji bardzo zasmucona. Ale nie martwcie się, tego nie widać na zdjęciach. Zdjęcia z Wenecji piękne, jak zawsze zresztą. Wszak Wenecja to miasto-pocztówka. Tylko taka trochę dwuwymiarowa, bez głębi.
Pingback: Amsterdam - miasto kanałów | Love Traveling